Język polski

DO JAKICH PRZEMYŚLEŃ NA TEMAT TRUDNYCH PROBLEMÓW MORALNYCH SKŁONIŁA CIĘ LEKTURA WYBRANYCH UTWORÓW



„Każdy z nas jest tylko sumą swoich czynów, jesteśmy tym, czym się sami czynimy”. Słowa Alberta Camusa, współczesnego, choć nieżyjącego już pisarza, utwierdzają mnie w przekonaniu, że moralność jest osobistą sprawą każdego z nas. Tylko my jesteśmy odpowiedzialni za wybory, jakie dokonujemy. Swoim postępowaniem tworzymy własny wizerunek. Mimo to zdarzają się sytuacje, w których nasz kanon moralny załamuje się. Wypowiadamy słowa, których nigdy byśmy nie powiedzieli, robimy ruchy, jakich nigdy byśmy nie odważyli robić. Zachowania takie najczęściej sprowadzane są ekstremalnymi sytuacjami np. nieszczęściem. W takim właśnie katastroficznym położeniu znalazł się Jan Kochanowski, słynny poeta epoki odrodzenia. Jego dorobek artystyczny to przede wszystkim dowcipne fraszki i satyry. Niestety nagła śmierć ukochanej dwu i pół letniej córeczki spowodowała, że cały światopogląd Jana z Czarnolasu legł w gruzach. Poeta był zrozpaczony. Żal swój wyraził w cyklu „Trenów” poświęconych właśnie Urszulce. W nich opiewał jej zalety, w ten sposób łamiąc dotychczasowe tradycje dotyczące pisania trenów. Były to bowiem utwory pisane na cześć zmarłej ważnej osobistości np. króla. Jednak miłość Jana Kochanowskiego do córeczki wyniosła ją na piedestał, w jego oczach to ona była najważniejszą osobistością. Widział u niej spadkobierczynię swojej poezji, porównywał Urszulkę do Safony. Jednak to nie potrafiło ukoić jego żalu. Wciąż uważał, że Bóg niesprawiedliwie postąpił przedwcześnie zabierając ją do siebie. Pisał o Urszulce jak o młodziutkim drzewku oliwnym, które nieuważny ogrodnik bezmyślnie ściął. Napięcie w „Trenach” rośnie. Sięga zenitu, gdy Jan z Czarnolasu zaczyna wadzić się z Bogiem, wątpić w jego istnienie. Mówi „gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest”. Jest to dowód zupełnego załamania się kanonu moralnego poety. Dotychczasowe wartości, które były dla niego podporą, w które głęboko wierzył, straciły swój sens, zawiodły. Mimo to autor „Trenów” nadal je pisze, co okaże się zbawienne w skutkach. Te żałobne strofy, pełne kunsztu i mistrzostwa w końcu stają się swoistym antidotum na smutek i żal. W ostatnim „Trenie XIX” następuje pogodzenie się Jana Kochanowskiego ze śmiercią córeczki. W utworze tym pt. „Sen” przychodzi do poety jego zmarła matka, która trzyma na ręku Urszulkę. Wypowiada wtedy znamienne zdanie, które właściwie jest przykazaniem córeczki: „Ludzkie przygody, ludzkie noś”. Słowa te mają ponadczasowy wydźwięk, odnoszą się do każdego z nas. My również powinniśmy nie poddawać się nieszczęściu, nie załamywać się, znosić je z godnością tak jak Jan z Czarnolasu- dokonać właściwego wyboru. Podobny problem mają bohaterowie „Dżumy” Alberta Camusa. Oni także muszą wybrać najodpowiedniejszą opcję. Ale każdy z nich dokonuje decyzji według własnego honoru moralnego. Każdy próbuje sam pokonać lub przeczytać „Dżumę”, która jednak nie tak łatwo się poddaje. Nie wiadomo, skąd się bierze. Ksiądz Paneloux np. sądzi, że jest to kara za ludzkie grzechy. Gdy jednak widzi straszną agonię małego niewinnego chłopca, zmienia poglądy. Wstępuje do formacji sanitarnych, aby walczyć z dżumą, co jest jakby jego prywatną espiracją(pokutą). Wierzy on nadal w Boga, w przeciwieństwie do doktora Rieux, który twierdzi, że najlepiej nie myśleć o Stwórcy i nie zastanawiać się nad przyczyną nieszczęścia. Najlepsza postawa to agnostycyzm, bo pomaga walczyć z zarazą, która rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie. W końcu zapadają decyzje o zamknięciu bram miasta. Z tą chwilą zaczynają się dylematy. Ludzie zostali odcięci od reszty świata, często od swoich bliskich, którzy pozostali poza murami Oranu. Do tych postaci należą: doktor Rieux oraz dziennikarz Rambert. Żona doktora Rieux wyjechała przed wybuchem epidemii do sanatorium. Jednak doktor nawet nie dopuszcza do siebie jakiejkolwiek alternatywy. Wie, że musi pozostać w mieście, aby walczyć z dżumą, przeciwstawiać się szalejącemu złu. Większy problem ma dziennikarz Rambert. Nie pochodzi on z Oranu, lecz z Paryża, gdzie podobnie jak doktor, zostawił ukochaną. Rambert postanawia za wszelką cenę wydostać się poza mury zadżumionego miasta. Jest to jego prywatna decyzja, nikt nie próbuje przekonać go o niesłuszności wyboru. Wprost przeciwnie- znajduje nawet ludzi, którzy są gotowi dopomóc mu w ucieczce. Jednym z nich jest Cottard- drobny przestępca, któremu dżuma bardzo ułatwiła życie. Nikt bowiem podczas epidemii nie zwraca uwagi na takich jak on, o wiele ważniejsza jest walka z dżumą. Cottard nie ukrywa swej radości. Prowadzi bujne życie towarzyskie, uprawia kontrabandę, bawi się, aczkolwiek nie nadużywa rozkoszy tego świata. Próbuje raczej zjednywać sobie jak najwięcej ludzi, aby potem mogli oni poświadczyć za niego poręczyć, że jest on raczej typem przyjaciela- nie rzezimieszka. Cottard nie boi się dżumy, mimo to odmówił doktorowi Rieux pomocy przy formacjach sanitarnych. W końcu nie ma sensu zjednywać sobie umierających- nie będą oni przydatni, gdy nieszczęście odejdzie. Dżuma staje się sprzymierzeńcem Cottarda do tego stopnia, że powolne ustępowanie choroby wprawia go w przygnębiający nastrój. Martwi się, że dżuma odchodzi, zupełnie nie obchodzi go, że dzięki temu ludzie przestaną masowo umierać. Cottard mocno trzymał się swojej wypaczonej moralności, w przeciwieństwie do Ramberta. Dziennikarz przechodzi przemiany i postanawia zostać w Oranie. Decyzja zostaje podjęta( o ironio!) w dniu zaplanowanym na uciechę. Dzieje się to troszkę za sprawą Tarrou. Był on przyjacielem doktora Rieux i pomagał mu w formacjach sanitarnych. Pewnego dnia Tarrou, poirytowany nieco wywodami Ramberta na temat nadrzędnej roli jego miłości do ukochanej, o tym, że on nie jest stąd: nie identyfikuje się z tutejszą ludnością oraz że wystarczająco dużo razy udowodnił swoje bohaterstwo i chce teraz odpocząć u boku oblubienicy,poinformował go, że doktor Rieux również ma żonę poza granicami miasta, a mimo to został, aby walczyć ze złem, z dżumą. Wiadomość ta wywarła piorunujące wrażenie na Rambercie i postanowił on poświęcić swą miłość dla ratowania tysięcy żywotów ludzkich. Również „Mistrz i Małgorzata” Michała Bułhakowa traktuje o miłości oraz poświęceniu. Miłość tytułowych bohaterów zalicza się do tych „od pierwszego wejrzenia”. I tu od razu pojawia się problem moralny, ponieważ Małgorzata była mężatką. Czy mogła zatem zdradzać swego męża i potajemnie spotykać się z Mistrzem? Niewątpliwie był to jej wybór, do którego miała prawo, szczególnie, że mąż jej nie zaliczał się do przykładnych partnerów i dobrych ludzi. Był on wysokim urzędnikiem państwowym w Moskwie lat 30-tych, całkowicie podporządkowanym socjalistycznemu reżimowi. Zresztą jak powiedział Oskar Wilde, „Nie grzeszą ci, co grzeszą z miłości”. Małgorzata więc spotyka się z Mistrzem i dopinguje go w pisaniu książki jego życia. Bohaterami utworu są Johua-Ha-Nocri i Piłat. Książka rzeczywiście rokuje wielkie nadzieje, jednak jej recenzja w tygodniku literackim jest mocno przygnębiająca. Jej autor to młody krytyk, zrzeszony w Massolicie, który podobnie jak jego towarzysz, opowiadał się raczej za twórczością na usługach systemu komunistycznego, co w ogóle wyklucza jakiekolwiek książki o tematyce religijnej. Taka miażdżąca krytyka powoduje załamanie się Mistrza. Nie próbuje on walki, poddając się i wybiera najłatwiejszą drogę. Znika i daje się zamknąć w zakładzie dla psychicznie chorych. Małgorzata jest zrozpaczona, ponieważ nie ma pojęcia, gdzie zniknął jej ukochany. Ona jednak nie poddaje się. Z pomocą przychodzi Azazello- pomocnik Szatana. Proponuje Małgorzacie pakt. W zamian za informacje dotyczące miejsca pobytu Mistrza Małgorzata obiecuje pełnić funkcje gospodyni na wielkim balu u Wolanda. Stosuje się do wszelkich wskazówek: smaruje ciało odmładzającym i pełnym nowych sił witalnych i naga wyrusza w podróż na wioskę. Obowiązki gospodyni okazują się bardzo męczące. Spotyka tam różnych grzeszników, m.in. Friedę, która zabiła własne dziecko. Odpokutowanie takiej winy przysparzało jej wiele cierpienia, bowiem regularnie podsuwano jej chustkę z krwią dziecka, co wciąż odświeżało wspomnienia o zbrodni. Małgorzata dzielnie spisała się jako gospodyni i nadszedł czas na nagrody. Jednak bohaterka zażądała zupełnie czegoś innego. Chciała, aby Friednie została darowana wina, aby nie musiała już dłużej cierpieć. Szatan, wzruszony postawą Małgorzaty postanowił i uwolnić Friedę, i ujawnić miejsce pobytu Mistrza. Małgorzata dokonała moralnego wyboru. Postawiła spokój Friedy ponad miłość do Mistrza i została za to nagrodzona. Podobnie jak Piłat. Wątek Piłata i Jezusa toczy się pararelnie do wątku Mistrza i Małgorzaty. Piłat również musi dokonać wyboru. Skazać Joshuą-Ha Nocri na ukrzyżowanie, choć bardzo go lubi i szanuje, czy też przeciwstawić się woli Cezara i zaprzepaścić własną karierę. Piłat stchórzył. Karą za jego grzech była trapiąca go niedokończona rozmowa z Joshuą-Ha-Nocri. Dręczyło go to, że nie znał końca tej pogawędki. Bardzo żałował swej ówczesnej decyzji. Nagrodę za wieki męki wyprosił u Wolanda Mateusz Lewita. Piłat dokończył rozmowę z Jezusem i otrzymał wieczny spokój. Nam także drogi jest spokój. Aby być w zgodzie ze swoim sumieniem i żyć nie zadręczając się błędami przeszłości musimy nauczyć się dokonywać właściwych wyborów i rozwiązywać własne problemy moralne. Nie jest to umiejętność, z którą człowiek się rodzi. Uczymy się na własnych błędach, więc często mija wiele czasu zanim zaczniemy odróżniać dobro od zła. Myślę, że dobry początek to przyznanie się do błędu, zidentyfikowanie go. Czasami wyjściem z sytuacji bywa zgoda na świat, pogodzenie się z nieszczęściem, innym razem lepiej jest podjąć walkę. Wybór należy do nas.