Współczesność

Czy Judymowie są nam potrzebni?



Czy w obecnych czasach tacy ludzie jak Tomasz Judym, z powieści Stefana Żeromskiego, są nam potrzebni? Judym był społecznikiem, całkowicie zaangażował się w działalność na rzecz ludzi biednych, chciał takim ludziom pomagać. Poświęcił wszystko: swoje życie osobiste, szczęście, ciepło rodzinnego domu i miłość ukochanej. Nie chciał się wiązać z żadną kobietą, gdyż jak sam uważał „zacząłby obrastać w tłuszcz” i w rezultacie porzuciłby pracę na rzecz biednych, a wówczas sumienie nie pozwoliłoby mu być szczęśliwym. Judym pochodził z biednej rodziny, jego ojciec był alkoholikiem. Zaopiekowała się nim bogata ciotka, jednak na swoje utrzymanie musiał zapracować. Aby osiągnąć swój życiowy cel, dużo się uczył, dzięki czemu został lekarzem. Spełnił swój obowiązek jako lekarz, pomagając ludziom biednym, lecz nie spełnił się jako człowiek. Poświęcił wszystko, choć gdyby chciał, potrafiłby pogodzić pracę z życiem osobistym. Można tutaj zacytować Terencjusza – „Jestem człowiekiem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce”. Judym znał dobrze sytuację i warunki, w jakich żyli biedacy i czuł, że za wszelką cenę, w jakikolwiek sposób, musi ich dźwignąć z biedy i nędzy. Trwał w swoich dążeniach pomimo licznych niepowodzeń. Obowiązkiem każdego z nas jest pomagać drugiemu człowiekowi w razie potrzeby. Na ulicach zamieszkuje coraz więcej ludzi. Znajdują się tam z wyboru albo po prostu przez zrządzenie losu. Nie to jest jednak ważne. Ważne jest to, żeby zapewnić im choćby najmniejsze warunki bytowe. W ówczesnym stuleciu większość ludzi ma ciężką sytuację materialną, dlatego też tacy ludzie jak Tomasz Judym, są nam bardzo potrzebni. Jednakże nie mogą to być indywidualne jednostki, pracujące i próbujące uratować świat przed głodem, nędzą i cierpieniem, w samotnej walce, gdyż w pojedynkę nie zdziała się niczego konkretnego. Wielu ludzi żyjących w latach 90-tych uchodziło za Judymów. Przykładem może być nieżyjąca już, matka Teresa z Kalkuty. Po śmierci nazwano ją „świętą rynsztoków”, bo przez całe życie niosła pomoc bezdomnym, chorym i konającym. A przecież mogła wybrać inną drogę, nie musiała niczego zmieniać w swoim życiu, usłuchała jednak głosu powołania. Matkę Teresę znał cały świat – była otoczona szacunkiem, sympatią i miłością. Ta skromna staruszka o wielkim sercu, żelaznej woli i dużym poczuciu humoru była bardzo sławna. Zrezygnowała ze spokojnego i dostatniego życia. Wybrała slumsy Kalkuty. Matka Teresa niestrudzenie podróżowała „szlakiem biedy”. Pojechała do Armenii, kiedy tysiące ludzi potrzebowały pomocy po trzęsieniu ziemi. Była w Kambodży, gdy trwała tam wojna. Swoje siostry, z Zakonu Misjonarek Miłości, wysłała do Rzymu, by pomagały tamtejszym biedakom. Miała pomarszczoną wiekiem i trudami życia twarz. Żylaste, zniszczone pracą ręce. Zdeformowane stopy, gdyż pieszo przemierzyła tysiące kilometrów w poszukiwaniu tych, którym trzeba pomóc. Uczyła biedaków alfabetu bengalskiego i zasad higieny, by zapobiegać chorobom. Sypiała gdzie się dało: na podłodze, w ruderach, w których grasowały myszy. Spotykała się z najokropniejszym cierpieniem: ślepi, kaleki, trędowaci, ludzie o zdeformowanych twarzach i ciałach, istoty niezdolne do utrzymania się na nogach. Stanowczo dążyła do postawionego sobie celu. Pomagała zwłaszcza niechcianym przez nikogo dzieciom. Zbierała także ludzi konających na ulicach, których nie chciał przyjąć żaden szpital, i trędowatych, od których wszyscy uciekali. Matka Teresa otworzyła również w Kalkucie dom dla umierających, gdzie zmarło mnóstwo osób. Siostry zakonne pomagały Matce Teresie chodząc po dzielnicach nędzarzy, zbierając głodne i samotne dzieci, oraz bliskich śmierci bezdomnych. Następnie umieszczały ich w przytułkach, punktach dożywienia. Dziś na całym świecie, biorąc przykład z cudownej zakonnicy, cztery tysiące misjonarek w ponad stu krajach prowadzi kilkaset domów dla dzieci, biedaków, bezdomnych, chorych na AIDS, trędowatych. Kiedy Matka Teresa zachorowała, lekarze namawiali ją, by poddała się kosztownym badaniom, w ten sposób szybko powracając do zdrowia. Ona nie chciała się jednak zgodzić. Uważała, że nie stać na nie tylu jej podopiecznych: „Pozwólcie mi umrzeć tak, jak umierają oni, ci najbiedniejsi” – mówiła. Pochylona, schorowana Matka Teresa do końca starała się przynajmniej swoją obecnością podnosić innych na duchu. Całe jej życie oparte było na niesieniu pomocy biedakom. Blask jej serca przyćmił i onieśmielał blask słońca. To smutne, kiedy ludzie tak wielcy muszą odejść z tego świata, w momencie, gdy są najbardziej potrzebni. W każdym z nas, umiera wtedy cząstka czegoś, co trudno określić słowami. Ale mimo odejścia pozostawiła po sobie ślad, zawsze będzie wspominana jako kobieta o wielkim sercu. Matka Teresa mawiała: „Jestem po to, by zaopiekować się nędzarzami i ludźmi, których nikt nie kocha” i udowodniła, że nie rzuca słów na wiatr. Spotkania z nią zmieniły życie wielu ludzi. Kolejnym przykładem osoby podobnej do Judyma może być również nieżyjąca już księżna Diana. Całe jej życie wypełnione było cierpieniem i brakiem miłości. W momencie, kiedy miała własne, osobiste problemy, za wszelką cenę chciała zająć się czymś ważnym i pomagać innym. Diana odwiedzała szpitale, pomagała bezdomnym i otwarcie krytykowała niezaradność rządu w walce z ubóstwem. Szczególnie nie lubili jej nieczuli, zapatrzeni w swój bogaty i „idealny” świat, konserwatyści, według których coś takiego jak nędza nie istniało. Według nich księżniczka była tylko obrończynią marginesu społecznego; żebraków i nierobów. Diana nigdy nie traktowała ludzi chorych na HIV jak gorszych od siebie. Wręcz przeciwnie. Odwiedzając ich, zachowywała się normalnie. Rozmawiała z nimi, ściskała dłonie. Lady Di wspomagała około stu organizacji dobroczynnych. Tuż przed swoją śmiercią odważnie zaangażowała się w misję wspierania ofiar lądowych min przeciwpiechotnych. Odwiedziła Bośnię i Angolę, miejsca, w których każdego dnia ginął ktoś, kto nieopatrznie postawił nogę i został rozszarpany na strzępy, tylko dlatego, że kiedyś na tych terenach toczyła się wojna. Każdego roku na obszarach objętych niegdyś wojną, od detonacji min ginie około 20 tysięcy ludzi. Ci, którzy przeżyją wybuch, zostają najczęściej kalekami do końca życia. Co czwartą ofiarą jest dziecko. Księżna Diana uważała za potworne to, że świat przygląda się temu biernie. Ona nie mogła stać z boku. Musiała działać. Nieść pomoc i ukojenie. Tak, jak Matka Teresa z Kalkuty, która zmarła w kilka dni po wypadku Diany – nie zdążyła pomóc wszystkim nieszczęśliwym ludziom. W jednym ze swoich ostatnich wywiadów powiedziała: „Ktokolwiek wezwie mnie na pomoc – przybędę. Gdziekolwiek to będzie”. Tak więc, w pewien sposób księżna Diana była bardzo podobna do Judyma. Choć mimo swego ogromnego zaangażowania na rzecz ludzi biednych nie zrezygnowała z tego, o czym zawsze marzyła, czego pragnęła. Miała rodzinę, dom i przyjaciół. Poświęciła połowę swego prywatnego życia i umiała się dostosować do swojego trybu funkcjonowania. Praca i prywatność w pewien sposób ze sobą współistniały. Jednak nastąpił taki okres, kiedy księżna Diana zrezygnowała z publicznej, otwartej działalności, ale nie był to całkowity koniec. Trwała w tym dalej, zasilając konta organizacji charytatywnych. Była współczesnym „modelem” kogoś, kto potrafi być silny: dążyć do celu, nie poświęcając całego swojego życia. Była KRÓLOWĄ LUDZKICH SERC. W Polsce, podobnie jak i na całym świecie, panuje głód, nędza, cierpienie i liczne choroby. Ulice i dworce przepełnione są bezdomnymi, wyczekującymi na najmniejszy kawałek chleba czy suchej bułki. Ale pomimo tak strasznego i przykrego widoku, wielu walczy z żebrakami. Na różne sposoby chcą się ich pozbyć. Wyrzuca się ich z dworców czy miejsc publicznych, uważając, że skoro taki człowiek jest biedakiem, to nie ma on żadnych praw. Nie wolno mu wejść do ciepłego pomieszczenia i ogrzać się w czasie zimy. Skutkiem takiego postępowania są ofiary mrozów, o których czasami słyszymy w wiadomościach. Czy tak musi być? Wszyscy ludzie rodzą się wolni i to od nich powinno zależeć jak będzie wyglądało ich życie. Wybór należy do każdego z nas. Nikt nie może decydować, układać nam życia. Jednak nie zawsze ludziom egzystencja na świecie przebiega tak jak sobie każdy śmiertelnik zaplanował. Ludzkim życiem kieruje przypadek. Nigdy nie wiadomo, co może nas spotkać dnia następnego, trzeba korzystać z zasady „Carpe diem”, czyli chwytać dzień, każdą wolną chwilę. W jednej z fraszek Jana Kochanowskiego, zatytułowanej „O żywocie ludzkim”, poeta podejmuje problematykę filozoficzną, zastanawia się nad życiem, miejscem i rolą człowieka w otaczającym go świecie. Pojawia się tu pełna zadumy refleksja nad losem ludzkim, nad tym, że jesteśmy kukiełkami w rękach przeznaczenia. Jednego dnia możemy pławić się w luksusach, a następnego stać się jednym z bezdomnych, który nie ma możliwości, w żaden sposób zaspokoić nasilającego się głodu. Tak więc uważam, że tacy ludzie jak Tomasz Judym są po prostu niezbędni. Nie trzeba mieć mnóstwa pieniędzy, aby pomagać biedakom. Potrzebna jest wiara i chęci, a wszystko przecież jest możliwe. Tomasz Judym to człowiek, który podejmuje walkę z otaczającym go złem i niesprawiedliwością społeczną. Temu celowi poświęca całe swoje życie, całego siebie, rezygnując z możliwości stabilizacji życiowej. Jednak doskonale widać, że jest to postać piękna, człowiek kierujący się w swoim postępowaniu szlachetnymi pobudkami. Pomimo przegranej, udaje mu się ocalić świat własnych wartości i ideałów, pozostać wiernym sobie. W każdym człowieku jest odrobina wrażliwości i współczucia dla innych ludzi. Jeżeli odnajdzie ją w sobie, nie będzie się wstydził uczuć, i będzie umiał wykorzystać te wspaniałe zalety, stanie się, jak Judym, pięknym człowiekiem, pięknym wewnętrznie Niekoniecznie jednak musi rezygnować z tego, co dotychczas osiągnął, aby swe piękno ukazać światu. Może trwać niezmiennie w swoim życiu, a pomimo tego, pewną cząstkę samego siebie ofiarować najuboższym.

prace autoryzowano lub edytowano: 29.09.2003 o: 22:37:14