Język polski

Miłość i jej sekrety



Temat ten wyzwala we mnie pokusę przyjrzenia się bliżej temu słowu, którego często używamy, a nie nadajemy mu konkretnej treści. Ba, nie robią tego nawet pisarze. Zadowalają się oni mglistym kształtem, który każdy jakoś na swój sposób wypełnia. Czymże jest więc miłość? Czy można podać jej definicję? Raczej nie wydaje mi się, iż możliwe jest stworzenie dla jakichkolwiek potrzeb uniwersalnej definicji miłości Jest ona uczuciem prawie czysto osobistym. Prawie, bo przecież istnieje niemal zawsze między dwoma osobami (przypadki narcyzmu dla potrzeb tych rozważań pomijamy). Mimo iż uczucie to dzielą dwie osoby, wydaje się słuszne pozostać przy twierdzeniu, że jest to właściwie indywidualne przeżycie każdego człowieka. Przecież rzadko, jeśli kochamy, zastanawiamy się jak kocha druga strona. Raczej ważniejsze, choć niestety egoistyczne, jest stwierdzenie czy druga strona w ogóle kocha. Jest to o tyle istotne, że bez wzajemności, nie jest chyba zasadne mówienie o prawdziwej, dojrzałej miłości. Lecz nawet, gdy mamy już wzajemność ze strony kochanków, nadal trudno jest uchwycić i opisać sedno tego uczucia. Jedni mówią, że miłość opiera się przede wszystkim na akceptacji. Zgoda. Proszę bardzo, ale jeśli miłość opiera się na akceptacji, to przecież sama akceptacja miłością nie jest. Stanowi tylko dla niej podstawę. Inni uważają, że miłość to wzajemne zmaganie się, walka stron. Nie należy się dziwić - przecież wielka para z "Przeminęło z wiatrem" wciąż ze sobą konkurowała, a jakżesz się oni kochali! Jeszcze inni próbują odrzeć miłość ze wszelkiej uczuciowości i sprowadzają ją do czystej fizjologii, mówiąc modnie, do seksu wyłącznie. I jak tu się wyznać w takiej mnogości poglądów? Moim skromnym zdaniem, miłość to trochę akceptacji, nieco rywalizacji i seks oczywiście - im lepszy, bardziej spontaniczny i pomysłowy, tym tytułowa miłość obfitsza. Akceptacja jest niezbędna. Trudno przecież utrzymywać bliską i wdzięczną zażyłość z kimś, kogo się nie akceptuje. Rywalizacja jest siłą napędzającą uczucie. Nie da rady gruchać tkliwie w nieskończoność. Trzeba pokazać się czasem partnerowi z jak najlepszej strony, aby wiedział jaki mu się rarytas trafił i że nie ma do czynienia z byle miernotą. W końcu seks wypełnia to wszystko, jak wino amforę, jak rzeka swoją dolinę. Bez niego miłość staje się jałowa, niczym pustynia pozbawiona wody. Lecz przede wszystkim miłość ma sprawiać radość, musi być radosna! W każdym przeciwnym wypadku niewiele jest warta. Tyle moich przemyśleń. Jak rzecz ma się w literaturze polskiej? Różnie. I z przykrością muszę stwierdzić, że zazwyczaj literackie obrazy miłości znacznie odbiegają od wzorca, jaki wyżej podałem. Na szczęście zdarzają się perełki, które ratują ten ponury w swych głównych zarysach obraz. Zacznijmy od miłości uwikłanej w sprawy ogółu. Nędznie się ona rozwijała i jeszcze nędzniej się kończyła. Właściwie, uwikłanie miłości w sprawy ogółu, oznaczało jej szybszy lub wolniejszy kres. Literaccy bohaterowie pełniący misje społeczne i próbujący dodatkowo odnaleźć miejsce i czas na życie prywatne, prędzej lub później zdawali sobie sprawę, że jest to w istocie niemożliwe. Zazwyczaj w tym momencie stawali przed trudnym wyborem. Albo poświęcenie dla społeczeństwa, albo miłość. Wybranie działalności społecznikowskiej wiązało się z tęsknotą za "rajem utraconym" lub też tęsknotą za "rajem nie zaznanym". Zdecydowanie się na życie dla siebie i drugiej osoby, musiało wywołać jakieś wyrzuty sumienia, a ponieważ literaccy bohaterowie byli zazwyczaj dość wrażliwi, wyrzuty te mogły być niebagatelne. Toteż zwykle w tak nieszczęśliwej sytuacji bohaterowie wybierali poświęcenie się dla dobra ogółu, rezygnując ze szczęścia osobistego. Z dzisiejszego punktu widzenia jest to okrutne, wówczas zapewne było to konieczne. Przykłady tak działających bohaterów stanowią Konrad Wallenrod i doktor Judym. Wallenrod zrezygnował z ciepłej żoneczki i słodkiego życia na łonie odzyskanej ojczyzny, aby poświęcić się misji jej ratowania. Prawie mu się udało. Judym nie chciał dać odrobiny szczęścia sobie i Bogu ducha winnej Joasi, bo obawiał się, że założenie rodziny uniemożliwi mu społecznikowską działalność. Zwłaszcza w przypadku Judyma były to motywy dość wątpliwe, aby pozbawiać siebie i drugą osobę prawa do szczęścia. Doktor Judym zdawał sobie sprawę, że jego samotna walka o zdrowie szerokich mas ludowych nie przyniesie żadnych precedensowych sukcesów. A mimo wszystko zdecydował się położyć na ołtarzu swej działalności własne i cudze szczęście. Dla pocieszenia trzeba powiedzieć, że znacznie lepiej wyglądają losy miłości uwolnionej od brzemienia publicznej powinności. Jeśli w takiej miłości coś się psuło, to było to wyłącznie niechlubną zasługą stron w niej uczestniczących, a nie jakichś nadzwyczajnych okoliczności. Miłość taka miała znacznie większe szanse na powodzenie i samorealizację niż gatunek miłości uwikłany w sprawy ogółu. Doskonale opisuje kilka przypadków takiej miłości Stefan Żeromski w "Przedwiośniu". Wielość tych przypadków nie daje pełnego przekroju przez możliwe rodzaje tej miłości, albowiem w każdym z opisanych w powieści romansów, jedną ze stron jest Cezary Baryka. Jednak różnorakość miłosnych przygód bohatera w pełni rekompensuje pewne braki w stronie podmiotowej rzeczonych wydarzeń. Sytuacja, w której kochają nas trzy kobiety na raz może dla wielu być szczytem marzeń. Niestety, praktyka literacka pokazuje, iż nie zawsze tak bywa. Zwłaszcza gdy jedna z tych kobiet jest zaledwie szesnastoletnim podlotkiem, zaloty drugiej lekceważymy, a kochamy się na zabój w trzeciej, która ma wkrótce wyjść za mąż i to wcale nie za nas. Ta sytuacja nie przeszkadza wszakże, aby zażyć odrobiny przyjemności czy to flirtując z numerem 2, czy też przeżywając upojne noce z numerem 3, którego stan narzeczeński zupełnie nie krępuje. Jednakże taka dość złożona sytuacja nie może trwać wiecznie i przynosić wciąż samych radości. W "Przedwiośniu" rozwiązuje się ona drastycznie, choć nic na to zrazu nie zapowiada. Finał wiejskich flircików i miłostek jest burzliwy i wielopunktowy, a w niektórych punktach bardzo tragiczny. Otóż numer 1 (wspomniana szesnastka) postanawia się pozbyć jedynej rywalki (numeru 2), o której istnieniu wie i podaje jej truciznę. Trutka działa skutecznie, Cezary bierze na łożu śmierci ślub z numerem 2 (wszyscy myślą, iż było to samobójstwo, nikt nie podejrzewa pełnego dziewczęcej niewinności numeru 1). Sprawa romansu z numerem 3 kończy się męską rozmową Cezarego ze zdradzanym narzeczonym w warunkach alkowianych. Wynikiem tej rozmowy jest opowiedzenie się numeru 3 po stronie narzeczonego przytłoczonego fizycznymi argumentami Czarka, niebagatelny ślad po gałce szpicruty na twarzy naszego bohatera i jego sromotna i skryta ucieczka z gościnnej dotąd okolicy. Tak więc nietuzinkowy przykład Czarka Baryki może przemawiać za słusznością wyboru bohaterów, którzy zrezygnowali z miłosnych uciech dla poświęcenia się sprawom ogółu. Mnie jednak historia Cezarego nie zraża, wciąż pozostaję przy mojej recepcie na miłość. Po prostu Czarek nie był doskonały i popełnił na swojej burzliwej sercowej drodze jakąś pomyłkę, która tak brzydko się na nim zemściła. Chyba próbował trzymać nazbyt wiele srok za ogony w jednej chwili.