Język polski

Nawiązując do znanych ci utworów literackich skomentuj słowa de Saint-Exupery: "wojna nie jest przygodą, nie jest nawet namiastką przygody. Wojna jest chorobą."



1. Pamiętnik z powstania warszawskiego. 2. Zdążyć przed Panem Bogiem. 3. Rozmowy z katem. 4. Borowski. Antoine de Saint-Exupery był pisarzem. Był też pilotem. Był wreszcie żołnierzem. Latał wielokrotnie w misjach nad Północną Afryką. Lądował nawet awaryjnie na Saharze. Lecz jego wojenne doświadczenia nie były chyba aż tak wstrząsające jak te, które stały się udziałem wielu mieszkańców Starego Kontynentu. Mimo to ten wnikliwy obserwator życia i ludzkiej psychiki tak trafnie oddał charakterystyczną cechę wojny - jej przerażającą chorobliwość. Wojna to przede wszystkim chorobliwa sytuacja. Nic nie dzieje się tak, jak zwykło się dziać w czasach pokoju. Społeczności ludzkie przestają prawidłowo funkcjonować. Podstawowe czynności dnia codziennego zaczynają sprawiać znaczne kłopoty. Bo przecież jak wyobrazić sobie na dłuższą metę życie w wielkim mieście bez prądu gazu i wody? Do tego dochodzą kłopoty z aprowizacją. Coraz trudniej zdobyć pożywienie i wodę do picia. Dodajmy jeszcze dywanowe naloty, ostrzał z ciężkiej artylerii lub choćby snajperów na ulicach, a każdy dzień spędzony w takich warunkach okaże się istnym piekłem. Taka chorobliwa sytuacja wielkiego miasta objętego wojenną pożogą ukazana jest w "Pamiętniku z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego. Autor z kronikarską skrupulatnością zapisuje dzień po dniu przebieg powstania w Warszawie. Relacja ta jest o tyle wartościowa i interesująca, iż Białoszewski opisuje powstanie z pozycji zwykłego cywila, postronnego świadka wydarzeń. Żołnierze powstańczej Warszawy pojawiają się w opowieści narratora nader rzadko. Nie ma się czemu dziwić, wszak kieruje się on zdrowym instynktem przeżycia i unika przebywania na pierwszej linii ulicznych frontów. Opisy powstańców i ich walki pozbawione są występującego w innych źródłach heroizmu i patosu. Żołnierze AK i innych zbrojnych ugrupowań stolicy pokazani są bardzo naturalnie. Źle uzbrojeni, często głodni, pozbawieni sprawnego kierownictwa i działający w sposób nieskoordynowany z powodu trudności w przepływie informacji. Przekazy o ich sukcesach i niepowodzeniach są lakoniczne, choć nie pozbawione emocji: "Mokotów padł", "Nasi zdobyli wodociągi". Bardzo rzetelnie autor ukazuje funkcjonowanie miasta i jego obywateli w bitewnych warunkach. Zupełnie zmienia się katalog codziennych czynności mieszkańców. Na plan pierwszy już w początkowych dniach walki wysuwa się sprawa zaopatrzenia. Zdobycie pięciu kilogramów kartofli staje się sukcesem na miarę zakupu trzykrotnie przecenionego futra z szynszyli w czasach pokoju. Udział w akcjach gaśniczych staje się sprawą powszednią. Nikogo również nie dziwią codzienne naloty. Przedostanie się do sąsiedniej dzielnicy czasem graniczy z cudem, czasem jest zupełnie niemożliwe ze względu na ciągłe zmiany przebiegu linii frontu. Niektórzy z tych, co ich wybuch powstania zaskoczył choćby dwie przecznice od domu, powracali do swych sadyb dopiero po kilkunastu dniach, nie mając żadnych wieści od rodziny, ani nie mogąc przesłać jej informacji o sobie. W ogóle wszelakie nowiny, rozkazy dowództwa skierowane do mieszkańców miasta rozchodziły się metodą z ust do ust. Życie przenosi się ze względu na bezpieczeństwo do piwnic. Wybija się w ich ścianach otwory, aby umożliwić komunikację bez konieczności wychodzenia na ulicę. Ulicami przemieszcza się Wehrmacht lub ci, którzy naprawdę muszą. Wszystkie działania ludzkie noszą na sobie znamię prowizoryczności. Piwniczna kuchnia zrobiona z dwóch cegieł, legowisko z zapasowego odzienia, ścianka dzieląca piwniczne pomieszczenie ze znalezionego gdzieś kawałka blachy i paru cegieł. Żyje się z dnia na dzień, bez planu. Może jutro to się skończy, może coś się zmieni, a może w ogóle do jutra się nie dożyje. Jeszcze bardziej zwyrodniałą sytuację odmalowuje Marek Edelman w wywiadzie-rzece "Zdążyć przed Panem Bogiem". Rzecz dotyczy wcześniejszych niż powstanie warszawskie wydarzeń - powstania w warszawskim getcie. Podczas gdy mieszkańcy Warszawy w czasie powstania mieli całkiem realną nadzieję na przeżycie, żydowscy bojownicy takiej nadziei żywić nie mogli. Było ich zaledwie niewielu więcej ponad dwustu, źle uzbrojonych, zdanych wyłącznie na swe siły. Na przeciw nim stanęły trzy doborowe dywizje Schutz Schtaffeln, w tym jedna pancerna, wszystkie zaprawione w miejskich walkach. Jedynym celem żydowskich powstańców było "umrzeć godnie na oczach świata". W warszawskim getcie nie było walki. Było programowe palenie i wyburzanie budynku po budynku, niszczenie bunkra po bunkrze. Wyłuskiwano pozbawionych amunicji żydowskich żołnierzy jak szczury z nory. Zresztą mało który oddawał się żywcem w ręce hitlerowskich oprawców. Obraz zawarty w "Zdążyć przed Panem Bogiem" nie jest już nawet obrazem choroby, która zawsze jest przecież zaburzeniem jakiegoś porządku. To obraz totalnego chaosu. Obraz końca cywilizowanego świata. Lecz wojna to nie tylko schorzała sytuacja. Ta daje się wyleczyć. Wystarczy upływ kilku lat od zakończenia działań zbrojnych, aby z punktu widzenia społeczno-gospodarczego o niej zapomnieć. Znacznie gorsze jest to, że wojna to także chore, psychicznie zdeformowane jednostki. Tych zazwyczaj uleczyć się nie udaje. W wyniku wojen cierpią zarówno osobowości ofiar, jak i oprawców. Bardzo interesującym i wnikliwie zanalizowanym przykładem skrzywienia osobowości wojennego zbrodniarza jest postać Jurgena Stroopa, naszkicowana przez Moczarskiego w "Rozmowach z Katem". Z punktu widzenia Stroopa nie uczynił on niczego złego, miał po prostu pecha urodzić się w niewłaściwych czasach i niewłaściwym miejscu. Był on najlepszym typem Niemca, jakiego mogła sobie wymarzyć III Rzesza. Obowiązkowy, skrupulatny, pełen energii, elastyczny w działaniach i dyspozycyjny. Jednak te wszystkie atuty żołnierza doskonałego zostały wykorzystane do nader zbrodniczych celów. Jako wysoki oficer SS Stroop organizował eksterminację rdzennych narodów na podbitych terenach, czyniąc tym samym tak niezbędną dla Niemców przestrzeń życiową. On też dowodził akcją tłumienia powstania w warszawskim getcie. Przebywając w powojennym polskim więzieniu z wyrokiem śmierci, ani na moment nie zwątpił w słuszność swojej wojennej kariery. Wyrok przyjął ze zrozumieniem, ale nie dlatego, iż poczuwał się do odpowiedzialności za zarzucane mu zbrodnie przeciw ludzkości. Uważał, iż naturalne jest, że zwycięzcy pozbywają się przegranych. Jedyną więc winą, do jakiej się przyznawał, było to, że należał do przegranej armii. Wykazuje w ten sposób całkowity zanik zwykłych ludzkich uczuć, zupełne zniszczenie osobniczej wrażliwości. Zaczął on funkcjonować w odmiennej rzeczywistości, w realiach świata nazistowskiej propagandy. Nie był w stanie myśleć kategoriami powojennymi, on wciąż był przedstawicielem pokonanej, acz nie zniszczonej, "rasy panów". Po stronie ofiar, dotkniętych chorobą wojny, stoi Tadeusz Borowski. Miał on pecha spędzić większą część wojny w Oświęcimiu. Tam, aby utrzymać się przy życiu, należało przyjąć twarde realia obozu. Nie było tam miejsca na humanitarne odruchy, przeżyć mogli tylko najsilniejsi i najbardziej bezwzględni. Tadeusz wkrótce staje się człowiekiem zlagrowanym, poddanym całkowicie prawidłom obozowego życia. Taka akceptacja obozowej rzeczywistości pozwala mu w niej utrzymać się przy życiu, lecz zabija w nim najmniejsze okruchy człowieczeństwa. Okazuje się, że po zakończeniu wojny i opuszczeniu Oświęcimia Tadeusz nie był zdolny do życia w normalnym, nieobozowym świecie. Kilkakrotne, zakończone wreszcie powodzeniem próby samobójstw kończą krótkie życie pisarza, pełne cierpień i bólu. Wszelkie takie przypadki w sposób dobitny i nader przygnębiający potwierdzają tezę de Saint-Exupery, iż wojna to wszechogarniająca choroba, nie mająca niczego wspólnego nawet z cieniem przygody. Trawi ona nie tylko społeczeństwa, ale i poszczególne jednostki, a straszliwość jej polega głównie na tym, iż kładzie się niezatartym cieniem na życiu tych, którzy w niej uczestniczą.